Wzrost udziału OZE w Polsce wyraźnie wyhamowuje, zamiast – jak to zaprogramowano w specjalnej uchwale sejmowej – rosnąć. Jeżeli niskie tempo rozwoju OZE się utrzyma, Polska nie spełni celów na 2020 rok – wynika z danych opublikowanych niedawno przez Komisje Europejską. Po raz pierwszy od lat rząd nie ma powodów do zadowolenia.
Tempo rozwoju OZE załamało się po osiągnięciu apogeum w roku 2012 (wzrost o 1334 MW w stosunku do poprzedniego roku). W roku 2013 było to jeszcze 1094 MW, w 2014 już tylko 518 MW, zaś w trzech kwartałach roku 2015 490 MW. Sytuacja jest paradoksalna, ponieważ rzeczywisty wzrost przeżywa już tylko energetyka wiatrowa, natomiast elektrownie na biomasę i biogazownie rosną w tempie minimalnym, chociaż jak dobrze wiadomo, każdy gigawat mocy zainstalowanej w instalacjach biomasowych może wytwarzać trzykrotnie więcej energii niż wiatraki. Dodatkowo energetyka wodna jest w stanie absolutnej stagnacji.
Niektórzy eksperci sądzą, że sytuację Polski może wesprzeć właśnie wyjątkowo szybki rozwój energetyki wiatrowej. Na koniec 2015 roku przekroczyliśmy 5 GW mocy zainstalowanej w tej technologii, wobec 3,5 GW prognozowanych w rządowym Krajowym Planie Działań (KPD) na rzecz OZE. Czy ten rozwój zrównoważy katastrofalny spadek inwestycji w elektrownie na biomasę, które rozwijają się znacznie wolniej ni energetyka wiatrowa?
Statystykę pogorsza także zmniejszona ilość energii ze współspalania biomasy. Już w roku 2015 elektrownie i elektrociepłownie wyprodukowały w tej technologii o ok. 16% mniej energii rok do roku (dane do listopada), a od 1 stycznia 2016 r. wiele z nich nie współspala już biomasy ze względu na ścięte o połowę wsparcie.
Spośród wszystkich OZE jedną z najbardziej hołubionych technologii jest fotowoltaika. Miraż darmowej energii uwodził, bo przecież wystarczy panel słoneczny, układ elektryczny z inwerterem, akumulator i już zaczyna się sielanka. Słońce świeci, prąd płynie, licznik zużycia energii z sieci stoi, jak wryty, a oszczędności rosną jak na drożdżach. W tak miłej atmosferze nie warto pytać o ilość energii zużytej do produkcji paneli i innych urządzeń, ani jaka ilość energii będzie potrzebna na ich utylizację. Nie należy też pytać o okresowy koszt wymiany akumulatorów. Po co?
Idąc z postępem dotychczasowy rząd wspierał ten sielankowy obrazek szczodrze łożąc na dopłaty i świadectwa, konferencje i sympozja, akcje promocyjne, nie mówiąc już o grantach, instytutach, agencjach, organizacjach oraz perle w koronie, czyli ustawie o OZE pisanej mozolnie przez lat kilka. Przy takim nakładzie sił i środków (i koniecznej determinacji) fotowoltaika była skazana na sukces. Tymczasem po pięciu latach burzliwego rozwoju odnotowano 51 MW mocy zainstalowanej w elektrowniach PV. Te 51 MW, przeliczone na moc źródeł konwencjonalnych, czyni 7 MW. To katastrofa. W podanej wyżej wielkości mocy zainstalowanej nie są uwzględnione przedsięwzięcia indywidualne, jakimi są na przykład panele fotowoltaiczne zainstalowane na dachu domu. Jest wprawdzie idea prosumencka, czyli odsprzedawania przez indywidualnego odbiorcę energii do sieci, ale rzecz na poziomie idei właśnie bytuje. Natomiast zawodowej energetyki słonecznej zwyczajnie nie ma. A co z pozostałymi OZE? – wypada tu nieśmiało zapytać. Jak wykazaliśmy dynamika ich rozwoju szybko w ostatnich latach maleje.